-Tato, czy ja jestem jakiś dziwny?

(...)

-Nie, syneczku, Ty jesteś... oryginalny.

-A dlaczego?

-Bo wszystko co oryginalne, jest lepsze: jeansy, dolary, kompakty... - Ty też...


(kabaret Ani Mru Mru)





Krzyś.10 czerwca 2007 roku przychodzi na świat.
Jesteśmy w 100% pewni, że Pan Bóg Go nam "pożyczył". Że chciał go teraz i tutaj, w naszej rodzinie.
Rośnie jak na drożdżach.
Nie ma kolek :D (hurrrra!)
Sam zasypia, nie płacze jak się obudzi, ani jak jest zmęczony, ani jak głodny czy zsikany... Nie płacze nawet jak się uderzy. Znajomym trudno uwierzyć, że obaj chłopcy po tych samych rodzicach, a tak różni...
...Rodzina gratuluje, że lajtowe dziecko - "łatwe w obsłudze".
Później zaczyna się robić mniej lajtowe:(
Krzyś ma 3 miesiące i 3 osoby potrzebne do przewijania, a 2 osoby do karmienia.
Krzyś ma rok, a książeczki służą tylko do rzucania, mama i tata to tylko drabina, nasze ręce to wskaźniki, a starszy brat dla niego nie istnieje.
Krzyś ma 2 lata i mówi tylko 30 wyrazów. I to z częstotliwością 1-2 na dzień. Goście wchodzą do domu, wychodzą - nawet nie zauważa...
Krzyś ma 2,5 roku i stwierdzony AUTYZM. Paskudna choroba, ponoć nieuleczalna, ale my w to nie wierzymy. Wierzymy w cud.
Teraz Krzyś ma ponad 8 lat i od 5,5 roku TERAPIĘ, w tym od 5 lat terapię behawioralną. Wraz z leczeniem medycznym dało to duże efekty, Bogu dzięki większe niż te, na które nam dawano nadzieję...

poniedziałek, 27 lutego 2012

Podróże kontra telewizor

W połowie stycznia w "ZnaneNieznane" został zamieszczony napisany przeze mnie felieton. Zapraszam do przeczytania go TUTAJ
 

W wieku szkolnym...
nie byłam zapaloną telemanką, ale nie byłam też zagorzałą przeciwniczką oglądania telewizji w ogóle. Raczej starałam się wybierać w programie TV to, co było według mnie warte obejrzenia (zwykle mało tego było :( ), a nie wysiadywać z pilotem przed ekranem i wyszukiwać między kanałami, czy może coś ciekawego akurat leci... Zresztą, nie miałam na to zbyt wiele czasu w związku z nauką i zajęciami pozalekcyjnymi. Weekendy były dla mnie wówczas czasem najlepszym na spotkania ze znajomymi, a niedziele szczególnie przeznaczone na spotkania rodzinne i wycieczki całą rodziną. Wyjeżdżaliśmy do lasu na grzyby, na wieś do dalszej rodziny lub niedaleko na skałki i ruiny na pobliskiej Jurze Krakowsko-Częstochowskiej... Tata był raczej zwolennikiem odpoczynku w domu, ale mama – miłośniczka aktywnego i wspólnego wypoczynku - pilnowała, by żadna niedziela nie była bezsensownie zmarnowana przed telewizorem.
Czasem wstyd mi było przy znajomych, że nie jestem „na bieżąco”, skoro mało oglądałam telewizji. Nie imponowało im przecież to, ile grzybów zebrałam w niedzielę w lesie, i to jeszcze z rodziną (wstyd!), za to zrażało ich, jak nie śmieszyły mnie ich żarty oparte na fabule najnowszych reklam telewizyjnych, których po prostu nie znałam. Cóż... byłam przez to może „do tyłu”, ale teraz wiem, że taki sposób spędzania czasu jaki mi rodzina jako dziecku zapewniła, zaprocentował na pewno bardziej (i to na kolejne pokolenie!) niż na moich znajomych bezrefleksyjne gapienie się w TV.


Po ślubie...
nie zainwestowaliśmy z mężem w telewizor. Co prawda w kartę telewizyjną do komputera, ale była baaaardzo rzadko wykorzystywana (zwykle wtedy, gdy były transmisje z ważnych wydarzeń historycznych w kraju i na świecie), z tytułu naszego braku czasu na TV. Zresztą, woleliśmy iść do kina lub wypożyczyć sobie w pobliskiej wypożyczalni coś co nas interesuje i cokolwiek wartościowego wnosi życie, niż bezskutecznie wyszukiwać w programie TV czegoś takiego. Tym bardziej, że mogliśmy wówczas obejrzeć to wtedy, kiedy  nam pasowało, a nie dostosowywać swój plan dnia do programu TV... Przyznam, że bardzo wkurzało nas, że znajomi nie chcieli się spotykać z nami wieczorami, bo o konkretnej godzinie leciał ich ulubiony denny serial. Cóż, nawet jak się potem spotkaliśmy o innej porze, to niewiele mieliśmy wspólnych tematów, bo my nie byliśmy na bieżąco w temacie, kto z kim i dlaczego w ostatnim odcinku...

Cóż, nasze pójście w tej kwestii „pod prąd” sięgnęło jeszcze dalej...
Rok po ślubie zepsuła nam się karta telewizyjna, ale dostaliśmy od kogoś z rodziny stary telewizor. Przyjęliśmy go, ale służył jedynie do oglądania przeze mnie raz w tygodniu „Superniani”. Kiedy nasz syn miał ponad rok, zaczęłam mu włączać raz dziennie rano w telewizji „Teletubisie” (jak dla mnie – jedyny program edukacyjny nadający się dla dzieci w tak młodym wieku), dzięki którym dużo się nauczył. Niedługo potem „Teletubisie” zdjęto z anteny po aferze „torebkowej”, a syn nauczył się sam włączać TV, szczególnie wtedy, gdy nie było to wskazane... Wkrótce potem wysłużony telewizor odmówił współpracy na dobre. Wówczas podjęliśmy z mężem decyzję: nie kupujemy telewizora.

Telewizyjne rozterki
Zdecydowaliśmy tak przede wszystkim ze względu na dziecko - wolimy puszczać mu wybrane przez nas filmy i programy odpowiednie do wieku i uznawanych przez nas wartości, w czasie, o którym my decydujemy. Ponieważ skończyłam pedagogikę (a poszłam na ten kierunek z motywacją nauczenia się, jak prawidłowo w przyszłości wychować w pierwszej kolejności własne dzieci, dopiero potem cudze), dowiedziałam się w trakcie studiów aż za bardzo dokładnie, w jaki sposób media wpływają pozytywnie i negatywnie na rozwój dziecka. Przenosząc teorię na praktykę we własnym domu – będąc już teraz matką dwóch chłopców (4 i 6 lat), doceniam nasz brak telewizora szczególnie wtedy, gdy jesteśmy na wakacjach u ich babci, która ów mebel posiada. Kłopot jest, jak  Dziadzia chce oglądać mecz, podczas gdy na kanale dziecięcym właśnie leci ulubiona bajka jego wnuków, albo jak chcę im wyłączyć już bajkę, przed którą były zapowiedziane trzy kolejne. Wówczas im szczególnie przykro, jak wiedza, co ich ominie... Kiedy włączam im bajkę z DVD na komputerze, dzieci wiedzą, że jak bajka się kończy, następnej już nie ma. Ja natomiast mam psychiczny komfort, że wiem, co dzieci oglądają i jak długo. Problem jest też w tym, że nigdy do końca nie wiemy, co w kanale telewizyjnym będzie. Zanim puścimy naszym dzieciom bajkę z DVD po raz pierwszy, sami najpierw sprawdzamy, czy niesie odpowiednie dla nich treści. Pierwszy raz zawsze razem z dziećmi oglądamy bajkę czy film i tłumaczymy oraz wyjaśniamy... Nie da się w taki sposób kontrolować owych treści w kanale telewizyjnym. Nawet „Animal Planet” często ma zbyt drastyczne dla małych dzieci obrazy, a niektóre kanały dziecięce wyświetlają bajki i programy, które do wieku ich młodych widzów nie są odpowiednio dostosowane...

Podróże kontra telewizor?
Cóż, łatwiej by nam było jako rodzicom, włączyć w weekend telewizję czy ciąg bajek z DVD, a samemu w tym czasie zrobić porządki i odpocząć. Jednak uważam, że miłość szuka przede wszystkim dobra dla drugiej osoby bardziej niż dla siebie. A dla moich dzieci wiem, że dobre nie jest przesiadywanie w weekend nieustannie przy bajkach. W weekend dzieci nareszcie mają w domu oboje rodziców naraz i nas potrzebują wtedy, a nie godzinami ekranu! Stąd niedziele zwykle przeznaczamy na wspólne rodzinne wycieczki lub odwiedziny, których nauczyłam się jako dziecko. Soboty są o tyle trudniejszym czasem na wspólny odpoczynek, ponieważ to dzień dla nas jedyny możliwy w tygodniu na zakupy czy porządki. Znaleźliśmy jednak sposób, by dzieci tak zaangażować w owe obowiązki, by zrobić z nich rodzinną atrakcję ;) I okazuje się, że jadąc na zakupy można przy okazji zatrzymać się w rynku w Niepołomicach (niedaleko stamtąd mieszkamy od niedawna) na zwiedzanie, albo jadąc coś załatwić, zatrzymać się po drodze w Puszczy Niepołomickiej i nazbierać jesiennych liści, albo po prostu zaplanować jakieś wspólne wyjście na rowery.

Niedziela to dla nas dzień wycieczkowy... 
i nawet mąż – domator zaczął już sam organizować i planować dalsze i bliższe wycieczki, które nam i dzieciom podobają się przede wszystkim dlatego, że spędzamy ten czas ze sobą, a nie obok siebie, jakby to było przed telewizorem... Wiemy, że nie tracimy przed ekranem tych pięknych chwili z dziećmi, tego czasu, którego nie da się cofnąć, za to budujemy bagaż pięknych wspomnień, a synom szczęśliwe dzieciństwo. Tego nie dałby mi nawet najlepszy kanał telewizyjny.

2 komentarze:

  1. Bardzo dziękuję Redakcji ZnaneNieznane za umieszczenie felietonu:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobrze przeczytało się Twój tekst. Mądry, oparty na własnym doświadczeniu, a nie wzięty z "kosmosu". :) Podobnie jak i pozostałe notki, są bardzo ciekawe.

    Trafiłam na Twojego bloga przypadkiem. Temat mnie zainteresował, gdyż starszy brat mojego chłopaka ma ZA. Oficjalnie zdiagnozowany został dopiero w zeszłym roku w wieku... 40 lat. Wszystko to, co umie, to zasługa jego mamy, która cały czas walczyła o to, żeby inni zauważyli, że ich syn nie jest głupi (jest bardzo inteligentny), tylko inny. Ale dawniej nie było to takie łatwe, uważano, że przesadza albo że nie umie odpowiednio wychować syna. W wychowaniu pomagało jej to, że sama jest lekarzem (co nie oznacza, że pomagało znaleźć specjalistów te X lat temu, kiedy np. syn się męczył w szkole).

    Będzie dobrze. Życzę wszystkiego najlepszego Twojej rodzinie, zwłaszcza chłopcom!

    OdpowiedzUsuń